czwartek, 30 kwietnia 2015

dziergać czy blogować?

Wybaczcie, że ostatnio tak mnie tu mało. Staram się jak mogę odwiedzać Wasze zakątki, ale stojąc przed wyborem spędzenia nawet kilku godzin z drutkiem w rękach, albo przed komputerem, wybieram z czystym sumieniem to pierwsze. A ponieważ wena mnie ostatnio rozpieszcza, próbuję wycisnąć z niej jak najwięcej, jak tylko jest to możliwe, zanim znów przepadnie na miesięcy kilka. 

Jak ostatnio pisałam na fotografowanie czekały 3 projekty! Trzy! a tu już czwarty zeskoczył mi z drutków! Oto mały podgląd na to jak sobie wyglądamy: 


Milis ze swoją delikatnością urzekł mnie w bardzo atrakcyjnej formie morza oczek przekręconych :) nie wiem, czy to przekręcanie pozwoli zachować urodę tej włóczki na dłużej, bo jest to raczej delikatne włókno, ale bardzo smakowicie się przekręca :) Konstrukcja, już dla mnie typowa (chyba!), ponieważ po raz kolejny sięgnęłam po Contiguousa, ale trochę w innej niż tak Wam znana formie, łatwiejszej do przełknięcia, mam wrażenie i ciekawej, ale nie męczącej. Nudy w tym projekcie raczej nie ma. Są małe detale, i te całkiem duże, które ogólnie wynagradzają przekręcanie oczek, a przynajmniej taką mam nadzieję :)

Czwarty projekt zszedł z drutów, a wjechał bezceremonialnie piąty, mówiłam już, że wena się mnie trzyma? :) zapowiada się bardzo pracowity czas, bo zamierzam przynajmniej 3 spośród wydzierganych ostatnio sweterków rozpisać i udostępnić w postaci opisów. Oby i w tej materii wena się mnie trzymała :D 

Weekend majowy zapowiada się nam zatem pracowicie, aura mam nadzieję nas nie rozczaruje i zapewni odrobinę chociaż słońca i ciepła, z tym drugim zwłaszcza u nas niestety jest gorzej, niby maj już prawie, a ja ciągle noszę wełniany szal wokół szyi. Trzymajcie zatem kciuki, żeby wszystko się udało :) 

Ściskam Was bardzo serdecznie i życzę Wam słonecznego, pełnego leniwych i przyjemnych chwil podczas tego, zbliżającego się wielkimi krokami, wydłużonego  majowania! :)


poniedziałek, 20 kwietnia 2015

po-weekendowo...

Miniony weekend upłynął nam na samych właściwie przyjemnościach. Lubimy bardzo takie weekendy, kiedy wskazówki zegarka niespiesznie przesuwają się na zegarowej tarczy, a rzeczy przyjemne, tak nam do szczęścia i życia potrzebne, po prostu się dzieją. Połówek zamknął się w swojej jaskini, z której wychodził tylko za potrzebą ;) kiciuś się zamelinował w jakiejś szufladzie, z której też za potrzebą tylko wyłaził, a ja mogłam sobie dziergać... dziergać i dziergać. Jak nam się już przyjemności domowe przejadły wybraliśmy się na spacer po okolicznych lasach, w poszukiwaniu wiosny :) Roślinki radośnie wyrastają, rozkwitają, zielenią się, niemalże na oczach, ale wiatr i chłód wciąż nam buźki smagał, stąd nie mam się czym pochwalić zdjęciowo, bo choć dzianinki leżą i czekają na obfocenie, żadna nie nadaje się na noszenie bez kurtki w takich okolicznościach pzyrody. Nie dałam się zatem do zdjęć przekonać, ale wyglądam z nadzieją w przyszłość w oczekiwaniu na cieplejsze dni i sesje, które na nas czekają. :) 

A mam co pokazać... W ostatnim czasie na brak weny narzekać nie mogę (coś  mi się odmieniło, ale co, nie potrafię powiedzieć.. :) ), dziergam zatem jak szalona i tym sposobem mam skończonych 3 projekty, czwarty w drodze, piąty w głowie... szósty już na zakręcie, a i jeszcze siódmy mi się marzy... tylko kiedy to wszystko Wam pokażę? nie wiem!

Do jednego z zakończonych projektów potrzebowałam nabyć guziki. Guziki już do mnie lecą, trwało to prawie wieczność zanim się zdecydowałam, choć nie powiem, nie była to łatwa decyzja, i - uwaga! - zamiast kupić jeden, góra dwa komplety guzików, nabyłam wszystkie, które mi się podobały (dziewięć!!!!!),  a które mogą pasować... do tego jednego projektu! :) jestem wymarzoną klientką, z pewnością, każdy sprzedawca doceni moje niezdecydowanie, ale jako chomik pospolity z tendencją do przechowywania wszystkiego na potem, bo z pewnością jeszcze się kiedyś przyda, nie stanowię zbyt miłego współlokatora. Dobrze, że miłość wszystko wybaczy... ;) (Połówku, bo wybaczysz? ;) )

Ale ja nie o tym chciałam... Słuchajcie, decyzja zapadła! z dniem wczorajszym zabookowaliśmy nocleg w Berlinie w maju i ku mojej radości ogromnej zjawię się na festiwalu tam organizowanym (BerlinKnits), będę sobie buszować po stoiskach z włóczkami i cieszyć oczy tymi cudami na pólkach i regałach, tymi wspaniałymi gośćmi (będzie mnóstwo znanych Wam z blogów i Ravelry osobistości z całego świata) nie mówiąc już o udziergach! Planujemy tam wpaść na chwileńkę, w sobotę 16 maja, a potem śmigamy wycieczkować się dalej! Plany nam w głowach rosną, bo zapowiada się kompletnie odjechany i długi urlop z kilkoma niezwykłymi przystankami! Na razie konkretów nie podaję, bo plany dopiero się krystalizują, ale druga połowa maja zapowiada się pysznie! 

Ale żeby nie było tak bez fotografii.. mam dla Was kilka ujęć tego, co u nas... :) 


Na pierwszy strzał mil(uśki)isowy Maelstrom zgarnięty u Chmurki , dzierga się znakomicie, ale dość leniwie.. monotematyczna jestem, wiem, ale jeszcze Was tą włóczką "pomęczę", bo bardzo, bardzo fajnie mi się z nią pracuje!!! 


O! tak mi się doskonale z nią pracuje, że już drugi projekt popełniam, a tak się na leżakowaniu prezentował pierwszy (Odiśkowy włos na pierwszym planie ;) )! 


Tak się ukochałam z paskami ostatnio, że właściwie wszystko co zapaskowane napotkam, muszę mieć (guziki zakupione też są w paski!)! w ten oto sposób staliśmy się posiadaczami kubeczków rozmiaru klasycznego nocnika (500 ml herbaty wlewam w taki kubusiek!). Co mnie jednak zastanawia to historia tego "ręcznie malowanego kubeczka", mianowicie powstał on, zgodnie z wytłoczonym na jego dnie emblematem, w hamburskiej pracowni artystycznej (ach! jak to brzmi!), a tuż pod tym nadrukiem małą czcionką informacja "made in Thailand".. człowiek się uczy całe życie, naprawdę, nieświadoma byłam, że w Tajlandii leży Hamburg ;) hm.... 

Tym jakże sympatycznym akcentem z kartografii, żegnam się z Wami, wracam pasiakować, 
a Wam życzę słońca i uśmiechu w tym świeżo rozpoczętym tygodniu!


poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Czarina

Długo się zbierałam, żeby Wam ten sweterek pokazać.. za długo. Ostygły mi już emocje z nim związane, chęci i zapał do rozpisania, i choć noszę notorycznie, właściwie z niego nie wychodząc, to nareszcie nadszedł czas na jego prezentację. 

Sweterek powstał z cudnego Zagrodowego Merino Ulubionego, w kolorach antracytowo wrzosowych. Bardzo spodobała mi się ta mieszanka kolorystyczna, która posiada wystarczająco chłodu szarości i tego różanego, osmolonego dymkiem, ciepła wrzosu. Miał to być projekt wygodny, niezobowiązująco luźny, uniwersalny, i codzienny. Kobiecości w nim za wiele nie ma, choć jest dzianiną o bardzo okrągłych kształtach. 

Przyznaję, że podczas prac nad tym sweterkiem przepadłam na rzecz kilku technik, jest zatem nietypowe kształtowanie raglanu, które posłużyło mi potem do zbudowania całej dzianiny, jest prosty ścieg ściągaczowy i genialnie szeroki kołnierz. Nie ma za to guzików, choć może jeden dałby jeszcze jeden sposób noszenia i mniej byłoby w tym sweterku rozchełstu, a więcej klasy. Ale ostatecznie lubię się z nim bardzo i doceniam jego niebywałą wygodę. Sweter na co dzień, na spacer, na chłodniejsze wieczory na kanapie, w sam raz by się w niego wtulić i ogrzać, lub na szybko narzucić na ramiona tuż przed wyjściem. 

Sweter ten ma zasadniczo jeszcze jeden wielki plus. Noszalny jest zarówno na prawej stronie, jak i na lewej, dzięki luźno fruwającym kieszonkom, które w kilka sekund można przerzucić na drugą stronę. 

Same plusy, prawda? 

No to czas na prezentację Czariny: 







..żeby nie być gołosłownym, przerzucamy "na lewo"...


też nieźle, prawda?





A to kilka wcześniej zrobionych zdjęć, niemalże tuż po zejściu z drutków, jeszcze sfalowany na krawędziach i niezblokowany, ale pokazuję, bo ja jakaś taka bardziej ułożona ;) 




Tak sobie wyglądamy... i tylko sama nie wiem.. rozpisać wzór?

w głowie mam ostatnio formę lżejszą, bardziej odjechaną, choć zmiksowaną z klasykiem.. kolorem malowaną.. a tak to na ten moment wygląda: 


I bardzo szczerze mówiąc, lubię się bawić kolorami!!!!

Pozdrawiam ciepło życząc słonecznego, barwionego wiosną tygodnia!

niedziela, 5 kwietnia 2015

lifting lukrecjowego farbowania.

Z racji tegoż, że swoim osmarkaniem usprawiedliwiałam przedświąteczne lenistwo maksymalne, które mnie naszło w ciągu kilku ostatnich dni, a dokładniej naszła mnie niemoc wynikająca z faktu, że jak mówię to sama siebie nie poznaję, zachrypiałam i dodatkowo dźwięki z siebie wydobywam jak co najmniej zza morza, jeśli nie z nocnika... no w każdym razie, kuruję się w to wiosenne (o matko! nareszcie słońce) świąteczne popołudnie i najnormalniej w świecie się nudzę... no bo nawet nicnierobienie może się w końcu przejeść, prawda?
Mimo tego, że ugrzęźliśmy w te święta w domowych pieleszach, otoczeni chusteczkami, miksturami i kropelkami, dobre humory nas nie opuszczają. I tak Połówek dał się dziś porwać video tutorialom i opiniom dotyczącym najlepszych sprzętów (czuję, że niebawem będziemy mieć kolejny odcinek z serii ;) ), a ja się wzięłam za to co Tygryski kochają najbardziej.. czyli miksuję. 

Po demonstracji Milisowego warkocza (klik) (do tej pory się zawieszam jak oglądam sobie te zdjęcia!), naszła mnie nieoczekiwana chęć na zmianę.. do fryzjera z katarem i to w sobotę przed świętami raczej mi się udać nie chciało, no to zawisłam nad garem w oparach octowych (katarek ma swoje dobre plusy podczas farbowania, prawda? ;) ) i ugotowałam co nieco. Wczoraj się suszyło, dziś tak się prezentuje: 


Wełenka to pozostałość po Lukrecjowym farbowaniu (klik). Nijak mi się nie chciał ten jeden motek  z niczym sparować, więc postanowiłam go nieco ujednolicić, nieco, bo ostatecznie do solida mu całkiem sporo brakuje, sporo jest w nim przejaśnień, niebieskości a nawet miejscami czerwieni lub bordo, które skąd się wzięły nie potrafię powiedzieć, bo konsekwentnie szaroróżowe motki farbowałam tym samym różem i niebieskościami, co powinno dać mniej lub bardziej wrzosofiolety.. i w sumie się udało, jest czasem tych wrzosów mniej, czasem więcej fioletów, czasem jakiś błękitek chabrowy, a innym razem brudna czerwień.. ale efekt mi się podoba, więc pokazuję. 

Ponieważ włókno to jest dość luksusową mieszanką, postanowiłam go zmiksować z innym, cudnie letnim i równie luksusowym włóknem. W ten oto sposób mam swoje własne lody pistacjowe skąpane borówkowym sosem! Projekt w głowie siedzi już od dawna, teraz tylko realizacja czeka!


Ale wracając do milisowego warkocza, wena jakby do mnie wróciła, niechybnie wraz z katarem i się urodziła idea fajna, wesoła, śmieszna.. no w każdym razie dla mnie chyba nietypowa, ale podobno warto czasem z pudełka wyjść i dać się ponieść.. no to się poniosłam! Najpierw kredki ostrugałam, potem wyszkicowałam, co mi w głowie się zalęgło, w wariantach różnych, bo to to się będzie nosić tak, siak i owak.... 


.. by ostatecznie narzucić oczka i dziergać, bezmyślnie i z rozkoszą... 


Za wcześnie na zachwyty na temat włóczki, ale rany! jak ona puchnie po wypraniu! Puchnie jak puch, puszy się i wypełnia każdą najmniejszą szczelinkę! a przy tym jest jak rzeczony puch leciusieńka! puch! normalnie się z pierzem pokocham! chyba czas najwyższy się przeprosić z singielkami! 
na razie tyle z placu boju, wracam do dziergania, kichania i oglądania, bo jedzenie, sami rozumiecie, nie smakuje jak powinno, więc nawet nie mam smaka wciągać.. 

Mam nadzieję że Wy się macie zdrowo, a dziś w końcu, po tych dniach ciężkiej przedświątecznej harówy, odpoczywacie? z drutem w ręku czy nie, ale byle z najbliższymi!
 tego Wam dziś serdecznie życzę! :)))


piątek, 3 kwietnia 2015

Zaplataniec najwyższych lotów..

Kocham wszelkie drożdżowe, smakowite, świąteczne i całkiem bezokolicznościowe zaplatańce. Niestety "góra" nie zadbała o te talenta i jakoś z wypiekami z drożdżami w tle mi nie po drodze.. no dobra, pizzę zrobić potrafię, ale to chyba żaden wyczyn. W każdym razie uwielbiam zaplatać, nie tylko drożdżowe ciasto, ale i włosy, i dzianiny, i sznury. Czy istnieje na tym świecie piękniejsza forma niż warkocz? Taki subtelny w dzianinę wpleciony, mocniejszy w aranie, będący centralnym punktem grubaśnego otulacza, czy swetra, albo taki fikuśny warkoczyk z elementami koronki, od niechcenia rzucony wzdłuż plisy kardigana, widzicie to? ach... 

Uwielbiam też i kolorami mieszać, uwielbiam obserwować jak barw subtelne niuanse wzajemnie się uzupełniają, kontrastem wysycają, czy po prostu zaznaczają dzięki sobie własne istnienie. Kolorami świat stoi, to czemu tylko ten szary i szary, jak tyle przed nami możliwości.. 

Jak ja się uprę, to nie ma mocnych. I tak sobie wmówiłam kiedyś, że z singlami mi nie po drodze.. nie lubię i już.. coś jak z opisywanym już wcześniej alpakowstrętem, z którego nagle się wyleczyłam. Single jakieś już przez moje ręce przeszły, ale nie urzekły mnie na tyle bym chciała do nich wrócić.. do czasu! Kuszona niemożliwie cudnymi kolorami wełenek farbowanych przez Julie Asselin postanowiłam  przetestować moje i ich możliwości współistnienia. I tak dzięki Chmurce stałam się szczęśliwym posiadaczem nieopisanego piękna.. i teraz sama nie wiem co zrobić... chyba ten warkocz tak zostawię, bo tak straszliwie mi się podoba, jak kolorami gra! 




Kiciuś się mi ostatnio zawiesił, usiadł i się zadumał.. Zadumał się nie nad byle czym, ale nad końcem nowego. Dziś rano zrobiłam ostatnie oczko i teraz dziergołek poleguje i kształtu ostatecznego nabiera.. Mam nadzieję, że aura niebawem się poprawi i nareszcie poczuję, co to znaczy wiosenne ciepełko na twarzy... i na plecach :D 


Mam nadzieję, że już wszystko na zbliżające się święta przygotowane? U nas zapowiada się czas leniwy i choć bardzo bym chciała, żeby było inaczej, chorobowy. Dopadło  nas jakieś wirusisko i męczy. Kota tylko w popłochu z pokoju do pokoju ucieka jak usłyszy "aaaaaa", niechybnie zapowiadające straszne "psik!"z naszych ust. 
Z katarem czy bez, byle tylko do wiosny! Tylko gdzie ta się podziała??? 

Pozdrawiam Was ciepło, życząc spokojnych, ciepłych i rodzinnie spędzonych świąt! 


środa, 1 kwietnia 2015

Dziewiarka na tropie..

Matko i córko, co to się podziało wczoraj w naszej krainie... Naliczyłam 3 burze łącznie, czwarta nastąpiła już po zmroku, jeden orkan, 2 gradobicia, a to wszystko okraszone gigantyczną zawieruchą, szczątkowym nasłonecznieniem i pojawiającym się i znikającym, jak wiadomo kto na pasach, prądem. Dziś za to pogoda zmalowała nam jeszcze jednego psikusa, i w ten cudny prima aprilisowy dzionek mamy tyle śniegu, że moglibyśmy spokojnie bałwana ulepić... i to wcale nie jest żaden żarcik! 



Ale ja nie o tym miałam... w ubiegły weekend, Połówek, słysząc jęki z kąta, że ja nie mam weny, że nie mam o czym pisać i że tematy mi się pokończyły, postanowił mi życie przygodami ubarwić, że niby jak coś zobaczę, przeżyję czy doświadczę, to się natchnienie wróci i słowami z ust, a dokładniej z klawiatury, posypie... Taaaaaaa... powiedziałam, zapakowałam, co niezbędne do siaty, czyli aktualnego dziergowego rozgrzebańca, oko podmalowałam, sweter ukochany przyodziawszy wsiadłam do naszego mechanicznego rydwanu i dałam się ponieść przygodzie na przeciw. Już na parkingu w docelowym miejscu oznajmiłam, świadoma będąc, że będę niemalże jedyną kobietą w towarzystwie, że ja to chyba wolę w samochodzie poczekać.. szkoda na mnie tych kilku "euro" za wstęp, skoro nie skorzystam.. o ja głupia! nic nie usprawiedliwia mojego chwilowego zaciemnienia umysłowego, nic! nawet lenistwo, niewiedza czy zwątpienie, bo przecież tam gdzie jest pasja ukryta musi być pięknie, prawda? 
Połówek z przytupem chwycił mnie za swetrowe fraki i zaciągnął, niczym w epoce kamienia łupanego (jak to dobrze, że długość kędziorków nie starcza do targania za włosy!) zaciągnął do jaskini lwa... Rany boskie, ale się działo!

No dobra.. żadna to jaskinia była, ledwie salka sportowa, taka mini hala, z barierkami, parkietem przysłoniętym wykładziną, stołami i dobrem.. dobrem nie byle jakim, choć z mojej perspektywy niezbyt interesującym, bo jakoś nie przepadam za plastikiem, ale... Ludzie, być w tym miejscu, obserwować, poczuć klimat, to doświadczenie zaiste bezcenne. 
Wpadliśmy zatem do środka z wypiekami na pysiakach, ja z przegrzania, Połówek niewątpliwie z emocji i rzuciliśmy się między stoły oglądać. Szeroko rozstawione stoły usłane modelami, mikro krajobrazami zwanymi w środowisku "dioramą", imitacjami kałuży czy jeziora odmalowanymi farbkami w wersji mniejszej niż mikro,  z krówkami uciekającymi przed lecącym samolotem, bebechami auta wyciągniętymi na wierzch tak szczegółowo przedstawionymi w tych mini wersjach, że przy odrobinie wyobraźni można było poczuć smrodek spalin, usłyszeć warkot silnika, czy huk eksplozji patrząc na makietę budynku po wybuchu... Słuchajcie, modelowanie jest superaśnie fajne! Ale nawet nie to wszystko zrobiło na mnie wrażenie największe. 

Jak się szybko okazało, w miejscu tym kobiety stanowiły grupę najmniej liczną, zdarzały się podobne mi panie, które w ten weekendowy poranek postanowiły swoim panom towarzyszyć. Po krótkiej w kąciku obserwacji towarzystwa tam będącego, szybko zauważyłam pewną ogólną prawidłowość. Pary można było podzielić z grubsza na kilka kategorii, pary zakochańców, to te, które niezależnie od miejsca wycieczki, stołu czy eksponatu, razem, trzymając się za ręce pokonywały poszczególne odcinki, dzieląc się wrażeniami, to znaczy panowie opowiadali, a panie żywo reagowały na opowieści. Były też obecne pary związane, ale szanujące swoją odrębność. Te pary rozdzielały się na pewnym etapie, panie pokonywały znudzone te same odcinki drogi szybciej by czekać na swoich Połówków na końcu i kolejne trasy pokonywać znów, ramię w ramię. Ostatnie pary, które dość mocno wpadły mi w oko, to te, w których panie ze znudzeniem i niezadowoleniem, wzrokiem błędnym wodziły po sali w poszukiwaniu kącika, w którym albo znajdą bratnią, równie zagubioną duszę, albo przynajmniej przycupną i przeczekają szaleństwo  i obłęd w oczach swoich mężów. 

A właśnie, obłęd w oczach miał każdy będący tam pan, niektórym towarzyszył wzrok myśliwego, który z uporem doszukiwał się wymarzonej i wyśnionej ofiary, inni oglądali z podziwem i zachwytem, jeszcze inni z przyjemnością oddawali się przypadkowym rozmowom, inni podpatrywali nowe techniki i triki, jeszcze inni szukali nowych narzędzi i gadżetów (to się chyba nigdy nie zmieni). Przycupnęłam sobie w kąciku, w którym z powodzeniem mogłam obserwować całą salę i prawie wszystkie możliwe stoiska, niestety nie zabrałam aparatu, czego strasznie żałuję, ale obrazy zaobserwowane, niczym na twardym dysku, mam zapisane w pamięci. 

Widziałam zatem panów stojących przez długie minuty przed regałami, wkładał pan rękę między dobro tam ustawione, brał do reki, oglądał, przeglądał, by odłożyć, sprawdzić drugie, znów odłożyć, dalej macać.. potem sobie odchodził, by ostatecznie wrócić i zacząć całą procedurę od początku. Byli tam też panowie, którzy rzetelnie oceniali jakość dostępnego produktu, mieszali na ten przykład farbki w rękach, odwracali flaszeczki, by chwilę potem skonfrontować cenę albo jakość tegoż produktu z informacjami zawartymi w internecie... Byli i panowie, którzy wisząc w pół zgięciu nad  wystawionym eksponatem  z zainteresowaniem słuchali autora tegoż i jego opowieści.. 
Brzmi to dla Was jakoś znajomo? 

Ostatecznie był tam też i mój całkiem prywatny Połówek, który zaginął, dosłownie, przepadł na chwil kilka, z tym samym obłędem w oczach, który zaobserwowałam u innych przedstawicieli tej samej płci, by szukać, złowić, upolować to, po co tam przyjechał. Przeszło mi przez chwilę przez myśl, że sobie o mnie na bank zapomni, wyjedzie, zostawi, i jak już w domu będzie to oprzytomnieje, że jednak czegoś nie zabrał ze sobą w drogę powrotną... Ale nie, pamiętał, wrócił, odnalazł mnie w umówionym wcześniej miejscu po godzinie z większym hakiem, uwieszony siatami wypchanymi dobrem z radością wymalowaną uśmiechem od ucha do ucha i poczuciem spełnienia w oczach... 

I wiecie co, tak sobie myślę, że jak ja tak wyglądam, jak mnie Połówek w sklepie ze sznurem obserwuje, to się mu wcale nie dziwię, że mi takich wyjazdów nie broni, a wręcz zachęca i nawet dzielnie towarzyszy. Co się uśmiałam czyniąc obserwacje i szukając analogii, to moje ;)
No i najważniejsze, jak choć w minimalnym stopniu wyglądają tak wielkie warsztaty dziewiarskie, to ja się chyba muszę na takie kiedyś wybrać... 

Kto się wybiera do Berlina w maju???? 

Miłego Dnia Kochani! 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...